Blog

Sylwia Wenska – Artystka, która maluje to co chce i jak chce.

Dziś mamy dla was opowieść jednej z naszych artystek. Chcielibyśmy ukazać wam bliżej postać Sylwi Wenskiej, sami nie spodziewaliśmy się jak niewiele trzeba by w ułamku chwili zacząć malować. Ta historia to świetny przykład na to jak zachować swój unikatowy styl.

Moje malowanie zaczęło się pewnego, upalnego, sierpniowego dnia trzy lata temu…

Na potrzeby projektu wnętrza przyszło mi wykonać rysunek pastelami, miał to być piękny, nieistniejący już gobelin, wykonany przez Joana Miro dla jednej z wież Word Trade Center. Tkanina ta miała w oryginale długość ponad 10 metrów i ważyła 4 tony, została zniszczona podczas pożaru wież. Czy to Joan Miro, czy niemal hiszpański, sierpniowy upał – praca wciągnęła mnie bez reszty… Jeden rysunek pastelami zamienił się w 30 kartonów na których szalałam z kolorami wczuwając się w żywiołową atmosferę prac mistrza Miro. Powstał cały cykl rysunków inspirowanych tkaninami i pracami Joana Miro.

Od tego pamiętnego rysunku nie wyobrażam sobie, jak mogłam wcześniej tego nie robić!
To było to – Miro obudził we mnie potrzebę tworzenia, przyjemność i satysfakcję zabawy kolorem i formą – przyznam nieco przytępione przez lata traktowania sztuki bardzo użytkowo.

Jestem architektem wnętrz, całe lata zajmowałam się zawodowo różnymi plastycznymi  projektami, nie tylko projektowaniem wnętrz. Malowanie było rzeczą, której właściwie nie brałam pod uwagę, zresztą wolałam rysować niż malować. Rysunek dla mnie, jako absolwenta wydziału projektowego, był bardziej konkretny i więcej mówiący na temat.

Przez rok rysowałam kolorowe, metrowe portrety i… chowałam je pod łóżkiem. W przypływie odwagi część swojej gigantycznej kolekcji (około 100 kartonów) pokazałam ówczesnej Pani Dyrektor Mościckiego Centrum Sztuki – skończyło się to wystawą rysunków “Zwierzoduchy”. Na tej wystawie pokazałam tylko jeden obraz, był to “Kameleon”.

Teraz nadrabiam więc te lata stracone dla malowania. Maluję codziennie kilka godzin, czasem zapominam się i pozwalam godzinom płynąć obok mnie. Nie robię szkiców, projektów obrazów. Nie dotyka mnie problem weny czy blokady twórczej, nie nadążam wręcz za swoimi pomysłami, brakuje mi doby na ich realizację. Bardzo lubię słowa chyba Picassa: “Wena? Gdy przychodzi, zastaje mnie przy pracy…”

Zmieniam często sposób malowania, kolory, motywy, format. Tak dużo jest sposobów na przekazanie emocji, obrazu, nastroju. Szybko nudzę się “plastycznie”, nie umiem długo i konsekwentnie prowadzić, zgodnie ze swoimi pierwotnymi założeniami, cyklu malarskiego. Uwielbiam twórcze wolty – po serii romantycznych portretów, czerwony nosorożec; pomiędzy świętą Katarzyną a świętą Teresą, kwiaty fluo color; a potem Atomówki.

Nie walczę ze sobą o konsekwencję, to mój największy luksus; maluję to co chcę i tak jak chcę.

Tu kryje się odpowiedż na pytanie, czym dla mnie jest malarstwo. To właściwie jedyna rzecz bez ograniczeń. W życiu codziennym, zawodowym, prywatnym napotykamy reguły, przepisy, normy zachowań. Malując mogę wszystko. Może być ładnie, brzydko, kiczowato, obraźliwie, inaczej – bo tak chcę i to jest najlepsze. 

Tematycznie: lubię portrety. Właściwie wszystko dla mnie jest portretem; człowieka, zwierzęcia owada, kwiatu… W moich pomysłach na obrazy nie pojawiają się przedmioty, ale nie zarzekam się “nigdy nie mów nigdy”… Tu opowiem historię mojego nowego cyklu malarskiego “Ikonostas”. Tzw. “święte” obrazy były naprawdę ostatnie na mojej liście, tego, co mogłabym namalować. Byłam pewna, że nie pociąga mnie tematyka religijna. I co? W planie już ósmy obraz z tego cyklu. Inspiracją do portretów były ( o Boże! napiszę to!) historie życia, czyli fachowo – żywoty świętych. Chciałam namalować portret inaczej, bardziej poważnie, bez kwiatów, motyli, kameleonów… Kluczem stało się imię. Czytając historię życia św. Katarzyny z Sieny czy św. Barbary z Nikomedii szukałam analogii, inspiracji do portretu.

Odkrywcza dla mnie okazała się również “sakralna” kolorystyka; piękna nasycona czerwień, niebieski, granatowy.

Warsztatowo: maluję akrylami na płótnie z rolki, bez drewnianego blejtramu. Płótno obite na blejtramie, ustawione na sztaludze, nie wytrzymuje “twórczej agresji”z mojej strony.

Przyznam się, że maluję w kuchni, na 3-metrowym, szklanym stole i jestem uzależniona od tego miejsca. Tego lata, planuję wyjazd na plener malarski, martwię się, że bez stołu się nie da. Mój mąż żartuje, że zawiezie mnie razem ze stołem…