Blog

Sebastian Szczepański – Artysta, który dąży do doskonałości i idealnego przepisu na obraz.

Przygodę z malarstwem zaczął w 2017 roku. Jako grafik komputerowy od dawna miał do czynienia z barwą, kolorem, kompozycją. Pierwsze lekcje malarstwa odebrał od Józefa Łąckiego, następnie od jego syna Pawła Łąckiego. Jest także związany z Publicznym Ogniskiem Plastycznym w Grodzisku Mazowieckim gdzie doskonali swoje umiejętności u Jakuba Cwieczkowskiego i Pawła Cabanowskiego. Od 2020 roku działa w Warszawskim Stowarzyszeniu Plastyków. Pierwsze ikony pisał pod okiem Ewy Grześkiewicz. W swojej twórczości nie boi się nowych kierunków poszukiwań i technik artystycznego wyrazu.

Spotkaliśmy się z Sebastianem w jego pracowni w Otrębusach. Powitał mnie z wielkim uśmiechem i miłym gestem zaprosił na kawę do rodzinnego domu. Miałam okazję zobaczyć galerię prac Sebastiana, z dumą prezentowaną przez jego rodziców, którzy w swoim domu przechowują niezliczone ilości jego dzieł. Kilka godzin rozmowy o sztuce, muzyce, ikonopisaniu i podróżach minęły tak jakby upłynął dopiero kwadrans. Naszym wspólnym rozmowom nie było końca, bo jak się okazało trafiłam w dziesiątkę, w sam środek artystycznej rodziny, w której gen tworzenia i kreatywności ciągnie się od pokoleń. Z resztą poczytajcie sami 🙂

Sebastian, muszę zaspokoić swoją ciekawość i zacząć nasze spotkanie od pytania – Jaka jest Twoja historia? Co sprawiło, że zajmujesz się sztuką?

Moje dzieciństwo związane jest z Otrębusami pod Warszawą. Osiadło tu wielu zacnych artystów ze świata sztuki i muzyki. Ja również pochodzę z rodziny gdzie muzyka towarzyszy nam od wielu pokoleń. Mój pradziadek Władysław był skrzypkiem, dziadek Leon grał na akordeonie, perkusji i bałałajce, tata Wiktor jest trębaczem i perkusistą. Gen przeszedł także na mnie. Gram na waltorni, fortepianie i ukulele. Historia zatoczyła także swoiste koło bo mój syn Dominik także uczy się gry na skrzypcach. Córka Julia odziedziczyła zaś talenty plastyczne.

Moje zainteresowania były zawsze wielokierunkowe. Jako mały chłopak ćwiczyłem cierpliwość klejąc domki z zapałek, robiłem całe makiety, modele z papieru – statki i samoloty. Grałem też na fortepianie, początkowo prywatnie ucząc się u prof. Kazimierza Gerżoda wybitnego szopenisty i rektora Akademii Muzycznej w Warszawie, a przede wszystkim zacnego sąsiada z naprzeciwka. W czasie liceum moim instrumentem kierunkowym stał się róg czyli waltornia.

Kiedy i w jaki sposób ujawnił się Twój talent artystyczny?

Od najmłodszych lat miałem smykałkę do manualnych prac wymagających kreatywności i cierpliwości oraz zmysł graficzny. Prawdopodobnie dlatego też zostałem grafikiem komputerowym.

Kiedyś na którejś z wakacyjnych wycieczek zachwyciłem się intarsjowanymi meblami w jednym z francuskich zamków nad Loarą. Od tego czasu przeczesywałem internet w poszukiwaniu filmów i zdjęć na ten temat. Czujne oko mojej żony Agnieszki szybko to wychwyciło, i tak otrzymałem w prezencie na urodziny lekcję nauki sztuki układania intarsji. W 2012 roku pojawiły się wówczas pierwsze obrazki układane z kawałków fornirów.

W swojej firmie obsługuję różnych ciekawych klientów, w tym również malarzy. Pan Józef Łącki to znany Polski pejzażysta mieszkający w Otrębusach, któremu miałem okazję składać katalogi do wystaw. Stworzyłem mu także stronę internetową. Pewnego razu Józef odwiedził mnie i mówi: słuchaj Sebastian, ta moja strona jest ok, ale zdjęcia obrazów w galerii są nieaktualne i mam problem bo ludzie chcą kupować te obrazy a dawno już ich nie mam. Wytłumaczyłem, że strona ma panel administracyjny i może łatwo sam uaktualniać sobie stronę. W wyniku negocjacji zaproponowałem barter. Mówię: Józef, ja nauczę Cię jak obsługiwać admina Twojej strony, a Ty pokażesz mi jak się maluje. Zgodził się. I tak zaczęła się moja najpiękniejsza w życiu historia z malarstwem sztalugowym niczym z hollywoodzkiego filmu. Od 2017 roku na poddaszu w domu mistrza, zastawionym obrazami, pędzlami, przesiąkniętym zapachem olejnej farby stawiałem pierwsze kroki naśladując każdy jego ruch.

Miałem możliwość indywidualnych lekcji, podpatrzenia jak maluje człowiek z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem, autor ponad 6000 pejzaży.  Malowaliśmy razem, ten sam temat, on ustawiony z przodu a ja za nim na swoim podobraziu kopiowałem jego technikę malarską. Tu nauczyłem się malowania szpachlą, dobierania  tematu, planowania obrazu, operowania światłem i wielu innych technicznych meandrów sztuki malarskiej. Bardzo cieszę się, że miałem taką możliwość. Przyjaźnię się także z synem Józefa, Pawłem Łąckim, który jest również wybitnym pejzażystą. W tym czasie powstało kilka obrazów inspirowanych ich twórczością. Z czasem zacząłem dotykać różnych innych technik i stylów malarskich bawiąc się w samodzielne poszukiwania własnej drogi.

Kolejnym kamieniem milowym na drodze rozwoju mojej sztuki było spotkanie z Panią Marzeną Grzymałą – artystką jazzową z Podkowy Leśnej. Moją uwagę w jej domu zwróciła ikona Chrystusa Pantokratora wisząca na ścianie. Dowiedziałem się, że została napisana jej ręką podczas jednego z kursów ikonopisania. Nasze spotkanie okazało się być bardzo miłe. Otrzymałem jej nową płytę z dedykacją. Po tym spotkaniu „zafiksowałem się” na ikonach i zacząłem szukać dla siebie kursu. Niestety większość wymagała jeżdżenia do Warszawy i to często w tygodniu co przy dwójce małych dzieci nie było możliwe.  Oczywiście nie uszło to uwadze mojej żony. Wyszukała kurs organizowany w Ciechocinku przez Ewę Grześkiewicz (Warszawską ikonopisarkę związaną z grupą Agathos). Tak się składa, że ten uzdrowiskowy kurort z racji tężni i basenów solankowych i wiecznie kaszlących naszych dzieci odwiedzaliśmy praktycznie co roku. I tak od 2018 roku już kilkukrotnie łączymy rodzinny wyjazd wakacyjny z moim doskonaleniem warsztatu pisania ikon w Ciechocinku.

Muzyka, malarstwo, pisanie ikon. Co sprawia, że zajmujesz się, aż tyloma dziedzinami sztuki?

Jeśli chodzi o malarstwo czy muzykę to z całą pewnością robię to dla wielkiej przyjemności i satysfakcji. Sztuka daje mi także możliwość samorozwoju, ciągłego odkrywania kresu własnych możliwości. Dzięki różnym obszarom mojej wcześniejszej aktywności staję się pełniejszy, bardziej kompleksowy, jestem w stanie szerzej spoglądać na otaczającą mnie rzeczywistość.

W swoim życiu tworzyłem wiele rzeczy ulotnych, takich które trwały albo chwilę, albo już dawno wylądowały w koszu. W pewnym okresie życia człowiek zastanawia się co po nim zostanie. Ta refleksja skłania mnie do wymieniania mojego czasu na rzeczy, które mnie cieszą i są mniej ulotne. Dzięki takiej zmianie myślenia mogę powiedzieć, że świat odziedziczy po mnie szufladę wierszy, przewodnik turystyczny, kilka płyt z moim udziałem jako waltornisty, w tym prawykonanie „Portalu na Róg i Fortepian” Sławomira Zamuszko, kilka napisanych ikon, intarsji a w szczególności namalowanych obrazów.

Z którego dzieła jesteś najbardziej dumny (i dlaczego)?

Z pewnością będą to te pierwsze dzieła, które może nie są jeszcze doskonałe, ale otwierają nowy rozdział w życiu. Mówię tu np. o pierwszej ikonie – Jezus Pantokrator, którą po kursie i powrocie z Ciechocinka sam olejowałem. W wyniku zastosowania niewłaściwego oleju i samej metody zastygła warstwa pomarszczyła się. Byłem zrozpaczony, gdyż ikona wydawała się być zniszczona. Po częściowym zdrapaniu nieudanej powłoki i ponownym zaolejowaniu już we właściwy sposób ikona nabrała charakteru. Wygląda teraz na znacznie starszą i zniszczoną. Zachowałem ją jako tą pierwszą i jedyną. Podobnie mam swój pierwszy obraz olejny „Pory Roku” który powstał pod okiem Józefa Łąckiego. Tu z kolei poniosła mnie fantazja i wyszły mi kolorowe drzewa. Choć nie jest doskonały zawsze będzie w moim domu jako znak, że „dla chcącego nie ma nic trudnego”  i „śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej”.

W jakich chwilach odczuwasz największy przypływ inspiracji?

Szczególnie inspirują mnie natura ale także nowe rzeczy. Często bardziej interesuje mnie techniczny sposób dojścia do danego efektu, „przepis” na obraz. Zdarza się, że mam silną potrzebę wypróbowania jakiegoś warsztatowego pomysłu. Zdarza się, że w naturalny sposób stosowane przeze mnie techniki przenikają się i uzupełniają. Dla przykładu gdy opanowałem już sztukę intarsji oraz zacząłem szkolić się w pisaniu ikon, wpadłem na pomysł stworzenia swego rodzaju hybrydy. Połączyłem te dwie techniki, dzięki czemu powstała piękna intarsja tła, aureoli i szat z wmalowaną przy pomocy tempery jajecznej twarzą Chrystusa. Innym przykładem może być moja twórczość realizowana farbami akrylowymi. Po tym jak nauczyłem się wyzłacać ikony, często zostaje mi trochę złota lub srebra w płatkach. Chętnie stosuję je więc na obrazach akrylowych. Daje to unikalny efekt i pięknie podbija niektóre elementy obrazu.

To przenikanie się różnych aktywności mojej osoby przejawia się także czasem w podejmowanych tematach obrazów. Moje doświadczenia informatyczne, zainteresowanie kryptowalutami sprawiło na przykład, iż namalowałem obraz „Król pokera”, gdzie szuler trzyma w dłoni karty na których widnieją wizerunki Bitcoina. Na okularach jest oczywiście złoto w płatkach. Jednocześnie na kartach zaszyłem binarną zagadkę. Jeśli powtarzający się ciąg zer i jedynek wrzucimy do translatora i zamienimy na kod ASCI to odczytamy słowo, które jest rozwiązaniem zagadki. Te zabawy graficzno-informatyczne wynikają często z mojej codziennej pracy.

W którym miejscu najlepiej odpoczywasz i ładujesz artystyczną energię?

Lubię górskie wycieczki. Czasem udaje mi się wyjechać na tzw. męski wyjazd. Mam grupę kolegów, zostawiamy swoje żony i dzieci i wyrywamy się na parę dni pochodzić po górach. To solidny zastrzyk energii. Bardzo dużo twórczych wynurzeń zadziało się u mnie także w Ciechocinku, gdzie uczestniczę w kursach ikonopisania. Czasem maluję pejzaż gdzieś w krzakach albo gram na ulicy dla przyjemności. Tam dzięki specyficznemu klimatowi, tężniom, basenom solankowym, grotom solnym świetnie wypoczywam mimo ciężkiej pracy nad ikonami.

W tym miejscu kończymy pierwszą część wywiadu. Już za tydzień będziecie mogli zaczytać się w kolejnej.