Blog

Sebastian Szczepański – Artysta, który dąży do doskonałości i idealnego przepisu na obraz. Część 2

Spotkaliśmy się z Sebastianem w jego pracowni w Otrębusach. Powitał mnie z wielkim uśmiechem i miłym gestem zaprosił na kawę do rodzinnego domu. Miałam okazję zobaczyć galerię prac Sebastiana, z dumą prezentowaną przez jego rodziców, którzy w swoim domu przechowują niezliczone ilości jego dzieł. Kilka godzin rozmowy o sztuce, muzyce, ikonopisaniu i podróżach minęły tak jakby upłynął dopiero kwadrans. Naszym wspólnym rozmowom nie było końca, bo jak się okazało trafiłam w dziesiątkę, w sam środek artystycznej rodziny, w której gen tworzenia i kreatywności ciągnie się od pokoleń. Z resztą poczytajcie sami 🙂

Kto wpłynął na Ciebie najbardziej?

Szczególnie cenię sobie impresjonistów takich jak Claude Monet ale także lubię kubizm z Pablem Picasso na czele. W mojej twórczości duży wpływ mieli Józef i Paweł Łąccy. To oni zbliżyli mnie najbardziej do malarstwa impresjonistycznego. Podobnie Ewa Grześkiewicz jest moją mentorką w kontekście pisania ikon. Miałem także styczność z mieszkającą w Otrębusach nieopodal mojego domu, wybitną artystką, specjalistką od witraży Hanną Szczypińską. Podpatrywałem jej pracę i prowadziłem wiele otwierających umysł rozmów. Podobnie jest z moim przyjacielem, rzeźbiarzem Adamem Fedorowiczem.

Czy lockdown w domu wpływa w jakiś sposób na Twoją kreatywność i twórczość?

W zasadzie nie ma wpływu na tematykę moich prac. Z uwagi na zamykanie gospodarki moje studio graficzne ma mniej pracy. Mam zatem więcej czasu na realizowanie moich pasji, naukę czy malowanie. Robi tak prawdopodobnie większość artystów gdyż w ostatnim czasie kupienie dobrego podobrazia graniczyło z cudem…

Jaką najlepszą radę Ty dostałeś jako Artysta?

Nie pamiętam kto zaszczepił we mnie tę myśl, być może mój tata lub mama, ale zawsze mam w tyle głowy zdanie: pamiętaj aby sodówka nie uderzyła Ci do głowy, abyś nigdy nie myślał, że jesteś lepszy od innych. Fakt, iż uznajesz, że jest wielu ludzi lepszych, zdolniejszych, mądrzejszych od Ciebie sprawia, że zawsze będziesz chciał się rozwijać, poznawać i uczyć nowych rzeczy oraz doskonalić te co już opanowałeś. To proces trwający w zasadzie do końca życia. Ponadto jeśli rozwijasz wiele aktywności, to masz do nich oczywisty dystans, bo nie skupiasz się na czymś jednym.

Kto jest Twoim najwierniejszym fanem? Wsparciem? Motorem napędowym?

Śmiało mogę powiedzieć, że moja rodzina. Przede wszystkim moja żona Agnieszka, ale także mama i tata. Zawsze mnie wspierają i kibicują. Jestem im za to bardzo wdzięczny.

Czy posiadasz pracownię? W co koniecznie musi być wyposażona, a co może być jedynie pomocnym dodatkiem?

Maluję w różnych miejscach. Czasem w biurze. Częściowo w domu jak mam potrzebę napisania lub skończenia ikony. Wówczas anektuje duży gościnny stół w salonie. Moja żona nie jest wówczas bardzo szczęśliwa, ale dzięki temu rozwiązaniu mogę malować wieczorami „po pracy” i to bez zgiełku biegających dzieciaków.

Czy jakość farb jest sprawą istotną?

Sporo o farbach dowiedziałem się od Józefa Łąckiego na naszych prywatnych lekcjach. Dzięki jego doświadczeniom wiem już, że na farbach, pędzlach, podobraziach itp. nie warto oszczędzać. Mści się to po prostu w przyszłości. Zepsułem też moją pierwszą ikonę przez zastosowanie złego oleju twardoschnącego. Dlatego też staram się używać najlepszych materiałów, aby oszczędzić sobie niepotrzebnych dramatów. Z tego powodu nie stosuję także szlagmetali i innych podróbek, a tylko szlachetne złoto i srebro. Maluję głównie farbami Talens Rembrandt.

Pytanie – dylemat. Czy gubić siebie i malować to, czego wymaga klient czy też dostosować się do jego potrzeb, ale na tyle by zachować siebie?

Mam to szczęście, że malarstwo nie jest moim źródłem utrzymania. Mogę malować dla przyjemności, to co lubię i czuję. Sprzedawalność jest czasem istotna ale nie najważniejsza. Nie chciałbym kierunkować doboru tematu obrazu do wymagań rynku. To tak jakby muzyk orkiestrowy po Akademii Muzycznej przestawił się na Disco Polo tylko dlatego, że jest tam „piniądz”. Z innej strony w przypadku ikon mam czasem zamówienia na konkretne wizerunki. Oczywiście dotyczy to przedstawień świętych a nie wpływa na styl czy charakter dzieła. Myślę, że idealnym rozwiązaniem tego dylematu jest malowanie tego co daje nam radość tworzenia i jednocześnie mającego uznanie wśród kupujących. W moim przypadku konieczne są też przerwy lub zmiana aktywności czy techniki abym się tym nie znudził i nie popadł w rutynę. Cała trudność jest chyba w tym aby nie wpaść w pułapkę bycia rzemieślnikiem, który raz w tygodniu musi wypuścić na rynek wyprodukowane jedne skrzypce. Osobiście chciałbym tworzyć może mniej ale ciągle lepsze, przemyślane i dopracowane dzieła.   

Jakie emocje towarzyszą Ci kiedy sięgasz po nowe płótno? Masz z góry zaplanowane jaki efekt końcowy chcesz osiągnąć, czy może jednak pozwalasz sobie na improwizację?

Przeważnie wiem już co chciałbym osiągnąć, ale podobnie jak większość malarzy odczuwam drobny lęk przez zepsuciem płótna.

Był taki czas, że żywo interesowałem się malarstwem akrylowym wylewanym tzw. pouringiem. W tej technice istnieje duża doza losowości gdyż nigdy nie wiemy jak może rozlać się nam farba. Oczywiście istnieją techniki aby nad tym zapanować, lub uzyskać określony efekt np. za pomocą płynnego silikonu, ale nie ma nad tym pełnej kontroli.

Stosując nową technikę często mam nieopisany dreszczyk emocji polegający na ciekawości co może z tego wyjść, jakie daje to jeszcze możliwości etc. Ta niewiadoma jest swego rodzaju odkrywaniem, co jest dla mnie bardzo pociągające.  

Poniżej zobaczyć możecie dzieła tego artysty, które znajdują się w naszej galerii.